Nadziewane sardynki to zdecydowanie najpopularniejsze danie w Maroku z użyciem tychże rybek. Po pierwsze jest ono bardzo łatwe i szybkie w przygotowaniu, a po drugie każdy może sobie na nie pozwolić, bowiem sardynki są tam bardzo tanie (za kilogram trzeba zapłacić około 10-15 dh, w przeliczeniu na nasze od 4 do 6 zł).
To danie zyskało na popularności zwłaszcza w okresie Ramadanu, kiedy to gospodynie cenią sobie szybkość przygotowania potrawy. Jeśli i Wy lubicie obiad w niespełna 30 minut, to przepis jest idealny również dla Was.
Sardynki w Maroku można kupić wszędzie. Od marketu, przez souk, kończąc na obwoźnym sprzedawcy, który na bagażniku swojego roweru ma paczkę wypełnioną po brzegi świeżymi sardynkami. Jeździ sobie małymi uliczkami i nawołując zachęca do zakupu (zawsze kiedy jestem w Rabacie, słyszę ten sam głos i to samo „sardine!”, ten pan się nie zmienia już od ponad 7 lat). W Polsce nie jest to takie łatwe. Powiem szczerze, że w Krakowie nie udało mi się kupić świeżych sardynek w małym, rybnym sklepiku. Wciąż pozostaje tylko Makro i Selgros, a od czasu do czasu również pojawiają w Auchan.
Skoro już mamy sardynki i zadowoleni chcemy przystąpić do „obróbki” musimy poruszyć pewną kwestię – kwestię patroszenia. Obowiązuje w niej pewna zasada – nic nie obcinamy, tylko odrywamy. Chcąc zrobić to iście po marokańsku, nie szukajcie noża – potrzebne Wam będą tylko ręce. Najpierw odrywa się głowę, a następnie palcem wskazującym przesuwa w kierunku ogona i wyciąga wszystkie wnętrzności. Wyciągamy kręgosłup i „rozkładamy” filety na boki. Tak przygotowaną sardynkę należy dokładnie wypłukać i jest gotowa do nadziewania.
No właśnie… czym jest to słynne nadzienie? Już je znacie z innych przepisów. To marokańska marynata „chermoula” (czyt. szermula). W tym przypadku jest to najzwyklejszy przepis na chermoulę, bowiem są też takie, które wzbogacane są dodatkiem pomidorów lub kiszonej cytryny. Więcej przepisów z użyciem tej marynaty znajdziecie tutaj -> klik.
Zwykle takie sardynki serwowane są w towarzystwie marokańskiego chleba, frytek, sałatki z pomidorów i ogórków (nie, w Maroku nie boją się takiego połączenia) i oliwek. Dla lubiących ostrość obowiązkowo musi pojawić się harissa (u mnie akurat sriracha, bo harissy zabrakło). Czasem można też napotkać na stole miseczkę wypełnioną taktouką, czyli sałatką z pieczonej papryki (przepis jest od dawna na blogu, zerknijcie tutaj).
Nadziewane sardynki to również popularny, marokański street food. Są tacy, który zamówią bułę z samymi sardynkami i harissą, inni sardynki z cebulą i pomidorem, jeszcze inni ze wspomnianą wyżej taktouką. Taką kanapkę zjecie na souku już za 5-8 dh, czyli około 2-3 zł.
Polecam Wam bardzo, bo to naprawdę pyszne i bardzo proste danie. A jeśli jesteście fanami sardynek, to zerknijcie na inne przepisy, które już są na blogu -> klik.
Składniki:
1 kg świeżych sardynek (około 22 sztuki, potrzebna jest parzysta liczba)
3 kopiaste łyżki posiekanej pietruszki
1 kopiasta łyżka posiekanej kolendry
sok z 1/2 cytryny
1 łyżeczka kuminu
2 łyżeczki papryki
1/3 łyżeczki soli
szczypta pieprzu
1/2 łyżeczki mielonego imbiru
3 duże, przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku
7 łyżek oliwy
mąka do obtoczenia
olej do smażenia
Przygotować marynatę. Do miseczki wlać oliwę, dodać posiekaną zieleninę, czosnek, sok z cytryny oraz wszystkie przyprawy.
Sardynki wypatroszyć (wyżej jest podana „instrukcja”), opłukać i lekko osuszyć. Na jednym filecie rozsmarować łyżeczkę marynaty i przykryć drugim filetem (skóra zawsze ma być na wierzchu). Tak samo postąpić z resztą sardynek.
Obtaczać kolejno w mące i smażyć na rozgrzanym oleju do lekkiego przyrumienienia.
Podawać w towarzystwie chleba, frytek, ulubionych sałatek, oliwek i harissy.
Smacznego!